BIEGNIJ, BEATA, BIEGNIJ!

Dziennikarka z pasją i…  misją! Pracuje w telewizji i w radiu, prowadzi imprezy medialne i bloga, w którym propaguje zdrowy tryb życia. A prywatnie jest młodą mamą i zapaloną biegaczką-amatorką, która stanęła na mecie... piętnastu maratonów! Kocha wyzwania, i już myśli o kolejnych. – Sadzia, jak Ty to robisz, że masz taki power i uśmiech?!!! – od lat dociekali wszyscy wokół. – Nic nie robię. Po prostu: żyję zdrowo: biegam i dbam o dobrą dietę – odpowiadała i... prowokowała kolejne pytania: „Ale jak?”, „Ale co?”, „I kiedy?”. Napisała więc dwie książki: sportową: „I jak tu nie biegać!” oraz kulinarną „I jak tu nie jeść!”, w której zdradziła nam wszystkie tajemnice. Cała Beata! I jak tu jej nie lubić?

sport to zdrowie


„I JAK TU NIE BIEGAĆ!”

Jesteś – i zawsze byłaś! – typem sportowym. Jednak ze wszystkich dyscyplin, które dotąd uprawiałaś, najbardziej pokochałaś bieganie. Dlaczego? Co w nim takiego fajnego?
Trudno znaleźć coś niefajnego! Biegać można wszędzie i o każdej porze. Bieganie to najbardziej ekologiczny i ekonomiczny sport na świecie: wystarczą buty. Bieganie to lepsza kondycja, krążenie, sylwetka, wydolność, odporność. To darmowa dawka energii i endorfin. I jak tu nie biegać!

Pytam o tę miłość nieprzypadkowo. Bo przecież przez długi czas bieganie nie dawało Ci frajdy. Wręcz – do czego przyznałaś się w książce – nienawidziłaś biegać. Ale zaczęłaś – zainspirowana pasją partnera. Co jeszcze było motorem? Ambicja? Chęć rywalizacji?
Zakład o to, że przebiegnę maraton! No i mój chłopak, który biega od zawsze. Widziałam jak po treningu wraca ze spokojną głową. I uśmiechem na ustach. Pomyślałam: też tak chcę!

Jak wyglądały Twoje pierwsze treningi? To były marszobiegi, bardziej jogging niż bieg?
Były pasmem porażek, bo wszystko robiłam źle: za grubo się ubrałam, miałam trampki, a nie buty do biegania i za szybko zaczęłam. Zamiast spokojnych marszobiegów, wystartowałam jak z procy i ... błyskawicznie skończyłam. Dopiero kolejne próby nauczyły mnie pokory, bo biegać też trzeba z głową.

Można pokonać w sobie lenia – wstać z kanapy, włożyć buty i ruszyć w trasę. Ale co zrobić, żeby po pierwszym treningu się nie poddać? Żeby nie wmówić sobie: „To nie dla mnie”, „Nigdy więcej”, „Nie nadaję się do tego”... Co Ciebie motywuje najskuteczniej?
Radość z każdej mety. I nie ma znaczenia czy to maraton (42 km 195 m), czy półgodzinny trening w parku. Odpoczynek dla głowy. Szansa podglądania zmieniających się pór roku. Oddychanie zielonością, bo zawsze biegam w naturze. No i to, że mam potem solidny zapas energii na cały dzień.

Jak często dziś biegasz? Przez ile czasu? Gdzie najchętniej?
To zależy, czy przygotowuję się do jakiegoś startu, czy robię to czysto rekreacyjnie. Czy mam plan treningowy, czy biegam, żeby podtrzymać aktywność fizyczną. Biegam od pół godziny do trzech godzin. W parku, lesie, nad Wisłą. Nigdy na siłowni. No i chętniej rano niż wieczorem.

Biegałaś w czasie ciąży – i to do ósmego miesiąca! A teraz biegasz z synkiem w wózku. O tym, czy przyszła mama może to robić, oczywiście musi zdecydować jej lekarz. Ale to Ty zapoczątkowałaś tę modę! Powiedz więc: czy na trasie mijasz inne panie – z brzuszkiem albo wózkiem? Może dzielą się z Tobą swoimi wrażeniami albo proszą o jakieś rady?
Słyszę różne komentarze. Ostatnio taki, że dzięki książce „I jak tu nie biegać!” biegająca dziewczyna przestała się bać macierzyństwa. Zobaczyła, że dziecko to nie kula u nogi, ale wspaniały partner podczas treningów. Najczęściej jednak kobiety pytają mnie, czy mogą biegać w ciąży, a ja, jak zdarta płyta, powtarzam: jeśli lekarz pozwoli. 

Co Ci daje bieganie?
Spokój. Radość. Dystans do codzienności, bo nagle największe problemy jakoś maleją. Najlepsze pomysły, bo takie przychodzą mi do głowy podczas treningów. Bieganie to pokonywanie barier w ciele i głowie. To niemożliwe, które staje się możliwe. I to jest piękne.

sport to zdrowie „I JAK TU NIE JEŚĆ!”

Śniadanie to najważniejszy posiłek. Od czego najchętniej zaczynasz dzień?
Od ciepłej wody z cytryną, która odkwasza organizm, wspomaga trawienie i jest źródłem potasu.

A po niej?... Co – przykładowo – jadasz w czasie, kiedy ostro trenujesz?
Na pewno węglowodany, bo mięśnie muszą mieć paliwo. I białko – bo znowu mięśnie. Na śniadanie może być komosa ryżowa z żurawiną i łyżeczką oleju lnianego albo kasza jaglana z nerkowcami i gruszką. Mniam!

A czym się posilasz, gdy biegniesz do pracy? Wciąż nosisz przegryzki w torebce?
No pewnie, że mam ze sobą pudełko z jedzeniem! To może być sałatka z zielonej soczewicy z granatem, fetą i świeżą miętą albo warzywa ugotowane na parze. Przegryzka – kilka migdałów, trzy daktyle, garstka pestek słonecznika lub dyni.

A co jesz, kiedy masz wolne i możesz celebrować chwile przy stole? Choć pewnie celebra młodej mamie się nie zdarza. Poniosła mnie wyobraźnia?
Celebrujemy wspólnie. Tytus, nasz niespełna dwuletni syn, ma teraz fazę pt. „SAM”, więc uczestniczy w posiłkach na pełnoprawnych warunkach. Tylko sprzątany potem bez równouprawnienia, czyli tylko ja. Kiedy mam czas, robię kolację albo obiad: zupa, danie główne i zdrowy deser. Co powiesz na krem z buraka z mlekiem kokosowym, potem curry z mango i nerkowcami, a na deser pudding z chia?

Wow! Egzotycznie, pysznie i... aż niewiarygodnie! Młode mamy najczęściej jedzą posiłki „w biegu”. By tylko zaspokoić głód, byle czym. Ty zawsze jesz tak smacznie i zdrowo?
Czasami nie jem – bo zapomnę, nie mam czasu, nie wyciągnę nawet pudełka z jedzeniem. Nie lubię tego, ale przyznaję: zdarza mi się zapominać. Natomiast zawsze powtarzam, że zdrowe jedzenie to wybór i kwestia decyzji w głowie. Jak już ją podejmiesz, potem jest coraz łatwiej.

Jaka jest Twoja codzienna kuchnia? Jakie dania najczęściej przyrządzasz sobie i bliskim? Co najbardziej lubisz jeść?
Kasze i warzywa to moja baza. Uwielbiam i gryczaną, i jaglaną, i pęczak, i kuskus, i komosę ryżową. Warzywa wcinam na potęgę: pieczone, w formie chipsów (z pasternaku i pietruszki), na parze (najczęściej) albo jako dodatek np. do hummusu. Kocham!

Skąd czerpiesz kulinarne inspiracje? Improwizujesz ze smakami? Czym np. ostatnio zaskoczyłaś partnera, dziecko, przyjaciół albo nawet – bo i to się zdarza – samą siebie?
Ja ciągle coś zmieniam i eksperymentuję. Głównie dlatego, że brakuje mi jakiegoś składnika, więc kombinuję, czym go zastąpić. Albo otwieram szafki i przygotowuję posiłek z tego, co tam jeszcze jest. Ostatnio miałam ochotę na kawę latte, a okazało się, że nie mam już ani mleka owsianego ani migdałowego, a krowiego nie piję. Zrobiłam więc z kokosowym i okazało się, że ta kawa ma posmak czekolady. 

A czym można Cię przekupić? Oczywiście, kulinarnie. Albo – pójdźmy dalej: czy jest coś, co kochasz, ubóstwiasz i... wyeliminowałaś z menu. Ale raz na jakiś czas, gdy akurat masz to w zasięgu wzroku, a nikt Cię nie widzi.... Grzeszysz?
Nie, nie ukrywam się z jedzeniem. Jak mam na coś ochotę, ulegam. Uwielbiam słodycze, więc tu zdarza mi się grzeszyć. Z drugiej strony potrafię miesiącami nie jeść słodkiego. Blok czekoladowy mojej mamy – jego nigdy sobie nie odmówię!

Dziękuję za rozmowę
Ewa Anna Baryłkiewicz