Wywiad ze Stefano Tarazzino

Jest Sycylijczykiem, który urodził się i wychował w Niemczech. Do Polski przyjechał na chwilę, aby spełnić swoje marzenie o tańcu. I mieszka już u nas prawie 10 lat. W każdej edycji „Tańca z Gwiazdami” tancerz dostarcza nam wielu wzruszeń... „Chwilo”, trwaj!

 Stefano Tarazzino magazyn Sekret Urody nr 11

Stefano, pomówmy o urodzie... życia. Twoją największą pasją jest taniec. Ale nie jedyną.

Rzeczywiście, mam ich kilka. I cieszę się, że jakoś udało mi się je połączyć. Z zawodu jestem krawcem teatralnym. Nie marzyłem, żeby być tancerzem, ale zakochałem się w tańcu. Dzięki niemu, spróbowałem później aktorstwa i nagrałem płytę. Zaprojektowałem także kostiumy do spektaklu, w którym grałem. Dzięki temu, że próbowałem w życiu tylu różnych rzeczy, czuję się spełniony. I spokojny. Bo wiem, że sobie poradzę. Jeżeli skończy się przygoda z „Tańcem z Gwiazdami”, to zacznie się przecież jakaś inna. Może polecę na Sycylię i będę robił ciuchy?

Jesteś chyba ciągle „nienasycony”, prawda? Cały czas czegoś szukasz, za czymś gonisz...

Tak, bawi mnie to. Teraz na przykład zaczynam montować filmy. Niektórzy mówią: „skup się na jednej rzeczy”, ale ja nie chcę tego robić. Dopóki dopisuje mi szczęście, dobrze czuję się w tym, co robię i – co równie ważne! – mogę z tego żyć, będę łączył kilka zawodów. I nie chodzi mi wcale o pieniądze. Nie muszę być bogaty. Chcę być szczęśliwy. Ludzie lubią mnie na siłę wrzucać do szuflady. Mówią: „Tańczysz? To tańcz! Tym się zajmij!”. A przecież forma tańca też się z czasem zmienia! Na początku tańczyłem turniejowo, potem dostałem się do telewizji, z niej na deski teatru, a dziś chcę to robić filmowo. I to nadal jest taniec – ale kompletnie inny.

Dobrze chyba mieć płodozmian? Bo wtedy człowiek ma większy dystans do tego, co robi.

Też tak myślę. Jak już coś mnie bardzo zmęczy, myślę: „Potrzebuję jakiejś zmiany. No dobra, to teraz może... coś uszyję”. Nie spinam się. I każdemu znajomemu, który mówi: „Za wszelką cenę muszę odnieść sukces”, powtarzam: „Wyluzuj!”. I potem słyszę: „Łatwo ci mówić, bo ty jesteś urodzonym szczęściarzem”. – Ale ja niczego w życiu nie robiłem na siłę. A skoro mnie się udało, to i tobie się w końcu uda. Tylko wyluzuj – przekonuję. Hmm... a może to oni mają rację?.. Może ja naprawdę mam wyjątkowe szczęście w życiu, więc „łatwo mi tak mówić”?

Na pewno je masz, ale nie wzięło się to przecież znikąd. Szczęściu trzeba też umieć pomóc.

Też tak uważam! Nic nie dostałem „za darmo”. Pracowałem w restauracji rodziców, aby mieć pieniądze na lekcje tańca. Nie mogłem wieczorem wyjść ze znajomymi na imprezę, bo stałem za barem albo obsługiwałem gości jako kelner. Składałem więc różne ofiary – ale robiłem to z całego serca, tak bardzo chciałem tańczyć. Opuściłem kraj, zostawiłem rodzinę! Moment, gdy przeprowadziłem się z Niemiec do Polski był dla mnie strasznie trudny. Mieszkałem w jakimś paskudnym bloku, po którym biegały karaluchy. Mimo to byłem najszczęśliwszy na świecie, bo mogłem spełnić marzenie o tańcu. W życiu jest zawsze coś za coś. Tym bardziej doceniam wszystko, co mam. I jestem z siebie dumny. Myślę: „Steff, ty to wszystko sam zbudowałeś...”

Skąd w Tobie tyle pokory wobec życia? To piękna cecha, ale raczej rzadka u artystów...

Myślę, że największy wpływ na to, jaki jestem miał fakt, że wychowałem w dwóch kulturach, a potem przeszedłem do trzeciej. To dało mi ogromny dystans do siebie, świata i wszystkiego, co robię. Dzięki temu nabrałem luzu. Bo jeżeli całe życie mieszkasz w jednym miejscu, wśród tych samych ludzi i robisz ciągle to samo, po pewnym czasie wpadasz w rutynę, masz w sobie jakąś napinkę. Dlatego wszystkim młodym ludziom mówię: „Podróżujcie! Pojeździjcie trochę po świecie. Poznajcie inne kultury. Zobaczcie, jak żyją inni ludzie. Jak myślą. Czym różni się Polak od Włocha i Niemca. Dlaczego jest taki a nie inny? I jaki wpływ miała na to historia”? Mnie to wszystko ciekawi! Dlatego pociąga mnie aktorstwo – bo aktor zawsze zastanawia się: „Dlaczego człowiek, którego gram, ma taki charakter?”. To jest dla mnie bardzo fascynujące!

Czyli lubisz podróże i – jeżeli tylko możesz – pakujesz walizki i ruszasz gdzieś w świat?

Uwielbiam je! Ale ponieważ mam mało wolnego czasu, najczęściej jadę do Niemiec – gdzie mieszkają moi bliscy – albo lecę na Sycylię. Podróż do Japonii od lat przekładam... Marzy mi się też Kuba i Australia. Jest tyle miejsc, które chciałbym zwiedzić... Ale nawet gdy mam luz, myślę: „Najpierw Sycylia – potem dopiero mogę polecieć do Argentyny, by zatańczyć tango”.

I znów ten taniec! On wypełnia całe Twoje życie! Zdradź, co robisz, kiedy nie tańczysz?

Uwielbiam spotykać się ze znajomymi, rozmawiać, wygłupiać się. Kocham dobre kino. Jeśli jestem w domu, oglądam coś w telewizji lub buszuję w Internecie. Lubię leniwy wypoczynek.

Myślałam, że między treningami tanecznymi wyciskasz siódme poty na siłowni, biegasz, po lesie, uprawiasz jogę, pilates lub jakieś inne dyscypliny. Nie jesteś typem sportowym?

Raczej anty-sportowym. (śmiech) Jestem zbyt leniwy i wygodny, by zmuszać się do ćwiczeń. Poza tym, jestem emocjonalny. A taniec wyzwala emocje – i właśnie dlatego mnie inspiruje i daje mi siłę. Oczywiście, ma także pozytywny wpływ ma moją sylwetkę, ale... ona jest tylko efektem ubocznym treningów. (śmiech) Kiedy muszę pójść na siłownię albo trochę pobiegać, jestem załamany. To dla mnie tortura. Mój młodszy brat ma to samo. Gra zawodowo w piłkę nożną – i jest jej wielkim pasjonatem! – ale gdy przed meczem musi poćwiczyć, jest strasznie nieszczęśliwy. Widzę, że cała drużyna ostro się rozgrzewa, a Marco z trudem macha ręką czy nogą. Ale kiedy mecz się zacznie, biega po boisku i ma w oczach ogień. Ja robię to samo, tyle że na parkiecie. (śmiech) Ostatnio miał kontuzję, więc nakrzyczałem na niego: „Musisz robić stretching!”. A on na to: „Taaak, jasne. Ty wcale nie jesteś lepszy!”. – „Ale ty jesteś młodszy! Bądź mądrzejszy – tłumaczyłem. – Masz szansę zrobić karierę. A bagatelizujesz kontuzję?!”.

I kto to mówi! Przecież Ty z poważną kontuzją zatańczyłeś w ostatnim finale „Tańca...”! Co więcej – zgarnąłeś główną nagrodę! Powiedz – czy dla Ciebie są rzeczy niemożliwe?!

Pytasz, jak mogłem zatańczyć z pękniętą łękotką? Wiesz, to jest normalne. I myślę, że każdy tancerz by to zrobił. To nas przecież dużo kosztuje – trzy miesiące ciężkiej pracy, ani jednego dnia wolnego, stres, nieprzespane noce, adrenalina. Poza tym, pracowałem na to, aby znaleźć się w finale także z tego powodu, że mogłem zatańczyć z partnerką freestyle. A to było moje marzenie. Nie spodziewaliśmy się, że dotrzemy do finału. Naprawdę. Tyle dobrych par było w tej edycji... Jeśli więc przejdziesz całą tę trudną drogę, to nawet z kontuzją chcesz walczyć.

I to jak!!! Telewizyjne studio opuściłeś z Kryształową Kulą w ręku. A gdy flesze zgasły...

Wróciłem do domu i... poszedłem spać. I dłuuuuugo spałem, bo byłem wykończony (śmiech).

...A gdy już odespałeś zaległości, odpocząłeś, zregenerowałeś organizm, to... co zrobiłeś?

Zająłem się sobą. Bo jeśli tyle z siebie dajesz, to później chcesz coś dla siebie wziąć. Szukasz czegoś, co cię może zainspirować. W tym roku, razem z bratem i jego dziewczyną, wybrałem się do Londynu. Bardzo chciałem pokazać Marco to interesujące miasto. Panujące tam trendy, ludzi, którzy żyją i myślą trochę inaczej niż inni, modne galerie sztuki... No dobrze, może nie oglądaliśmy całymi dniami wystaw (śmiech), bo byliśmy zbyt krótko, ale nawet samo bycie w Londynie dostarcza mnóstwa wrażeń. Później wybrałem się na Blackpool – największy turniej tańca na świecie i z prawdziwą przyjemnością przyglądałem się, jak męczą się inni. (śmiech) Po powrocie wylądowałem w szpitalu. A kiedy stanąłem na obie nogi, poleciałem na Sycylię!

Wiem, że organizujesz tam warsztaty taneczne. Czyli łączysz przyjemne z pożytecznym?

Właśnie! Bo cały rok jestem w Polsce, tutaj mam swoje mieszkanie, ale latem chcesz uciec od gwaru miasta. A mnie tak ciągnie na tę Sycylię... – A może zamiast pracować tutaj, mógłbym udzielać lekcji tańca tam? – pomyślałem. No, ale jestem Włochem – mam tysiące pomysłów, a jak przychodzi do ich realizacji, to... jest już gorzej. Paulina Biernat, moja partnerka taneczna, powiedziała: „Steff, zrób to. Ta praca da ci dużo szczęścia. Chętnie ci pomogę”. – No dobrze, spróbujmy – przytaknąłem. Ale kiedy odkryłem, że Paulina szuka lepszych hoteli, wyjaśniłem jej: „Nie chcę zapraszać ludzi „na salony” tylko pokazać im prawdziwą Sycylię”. Szukaliśmy miejsca bardzo prostego, surowego, w którym nie ma luksusów ani lansu. Takiego, w którym mieszka fajna rodzina – jaką mam sam. Chcę pokazać Polakom jak pięknie Sycylijczycy żyją. Ciężko pracują, ale umieją się bawić. Uczymy się więc tańczyć, trochę gotujemy i zwiedzamy okolicę, śmiejemy się – i to jest fantastyczna terapia. Bo jeżeli jesteś pomiędzy ludźmi, którzy cieszą się najdrobniejszych rzeczy, sam zaczynasz to robić. A na tym przecież polega życie...

Absolutnie się z Tobą zgadzam! I dziękuję za pełną pozytywnych inspiracji rozmowę.

Ewa Anna Baryłkiewicz